poniedziałek, 18 marca 2013

Kraj bawolow, czyli Wietnam!!!!!


Już tydzień jak jesteśmy w Wietnamie! Właśnie opuszczamy Hanoi i udajemy się do Mai Chau, ponoć pięknej wioski, która słynie z domów na palach okrytych strzechą. W takim domku mamy też spać! Zapowiada się na miły wypoczynek:)

 

Wcześniej spędziliśmy parę dni w Sapie, na północy Wietnamu – miejsca gdzie udaje się większość turystów po przekroczeniu granicy. Pisałam już wcześniej jak bardzo turystyczne jest to miasteczko. Ale my znaleźliśmy świetny sposób by nie-turystycznie zwiedzić tereny Sapy. Wynajęliśmy sobie skuterki i objechaliśmy wszystkie drogi wokół! To była świetna zabawa! Pruliśmy po górskich i wiejskich drogach podziwiając niezapomniane widoki tarasów ryżowych, gór i kilometrów soczysto - zielonych pagórków; wiatr rozwiewał nam włosy i koszule, muchy odbijały się od okularów, a dłonie coraz mocniej zaciskały się na manetkach by nadać skuterom zawrotna prędkość 40 km/h.

W bagażu znajdowały się także namioty więc w planach był też biwak! Znaleźliśmy super miejsce, ukryte, ale blisko drogi. Rozbiliśmy się, odświeżyliśmy w strumyku i już mieliśmy rozpalać ognisko gdy stało się coś co wprawiło nas w osłupienie – dookoła otaczała nas absolutna ciemność i nagle na drodze przejechała ciężarówka oblewając słupem światła coś ogromnego, żywego, sapiącego, stojącego tuż przed nami! Oświetliliśmy zjawisko czołówkami i okazało się być... bawołem. Na szczęście tylko miłym bawołem. Wielkim bawołem, z wielkimi rogami. Spokojnym bawołem, który patrzył na nas nieustannie i mielił sobie jakąś zieleninie w paszczy. Ewidentnie czuł się zaproszony. Nie chciał odejść, obchodził nas ze wszystkich stron i bacznie obserwował. Trochę z zaciekawieniem a trochę ze zdziwieniem? Może to jego teren na nocną toaletę? Co my tu robimy? I czemu nie zapraszamy go na parówki z ogniska? Postanowiliśmy w końcu się zrelaksować, usiąść i otworzyć piwko. George (tak go nazwaliśmy) długo jeszcze nam towarzyszył sapiąc i prychając za plecami.

 

I wiecie co? Czasem dobrze posiedzieć przy... bawole ;)

 

Co do pieczenia parówek - niestety chińskie parówki raczej się nie pieką, tylko spalają....:P ale i tak były smaczne i trochę przypomniały nam Polskę.

 

Zjeździliśmy motorkami pobliskie wioski które stanowią tu największą atrakcję turystyczną. Zazwyczaj odbywają się tu piesze wycieczki – trekking z wietnamskim przewodnikiem za określoną cenę. Za sam wjazd na teren wiosek żądano od nas pieniędzy – normalnie na szosie przydzielona do tego zadania pani wyłapała nas ( spośród wielu innych przejeżdżających motorków z niezachodnimi kierowcami ) i chciała zapłaty. Postawiliśmy się jednak. Dlaczego mamy płacić za przejazd zwykłą, asfaltową drogą, tylko dlatego ze jesteśmy „biali”? Pani nie umiała nam odpowiedzieć na to pytanie i ostatecznie nas nie skasowała.

Wioski faktycznie bardzo fajne i klimatyczne, mimo że widzieliśmy je głównie z szosy. Dróżki trekkingowe jednak zawalone pielgrzymującymi zachodnimi wycieczkami. Wchłonęliśmy wiejski klimat, porobiliśmy świetne foty i wróciliśmy do Sapy by odbić w drugą, górzystą stronę. Krajobraz się zmienił, co rusz przed oczyma wystrzeliwały nam piękne, okryte zielenią góry, a bawoly chodzily po ulicy wolno jak zwykli, prawowici mieszkancy.

 

To był najlepszy sposób na zwiedzenie Sapy jaki wymyśliliśmy.

 

Aaa! Ps: George, po kilkugodzinnej nieobecności ostatecznie wrócił na nasze obozowisko, gdy wszyscy już spaliśmy. Kręcił się ponoć 3 godziny koło namiotu chłopaków i zostawił im wielką, „pachnącą”, brązową niespodziankę:D

 

Do Hanoi dojechaliśmy stopem. Działa tu dużo sprawniej. Jednak należy pamiętać o jednej ważnej rzeczy: w dużej mierze są tu tereny górskie o wąskich, krętych dróżkach. Warto mocno się zastanowić czy warto zatrzymywać ciężarówki... My z Agu się tym nie głowiłyśmy i dojechałyśmy do Hanoi po 15 godzinach, a chłopacy po 8...:)

Stolica Wietnamu powaliła nas na łopatki! W sensie jak najbardziej pozytywnym – niesamowity klimat tropikalnego miasta gdzie azjatycka kultura świetnie współgra z europejską spuścizną (Wietnam był kolonią francuską). Wąskie uliczki pełne sprzedawców wszystkiego, piękne wille w stylu zachodnim i hit miasta: pociąg przejeżdżający przez sam środek Hanoi! Tory położone są między domami, mniej więcej metr od ścian. Życie ludzi którzy tam mieszkają musi być niezwykle ciekawe i zdeterminowane rozkładem jazdy. Ciekawe czy mówią do siebie: „wpadnę na herbatę po pospiesznym do Lao Cai”?

Kolejną radosną niespodzianką jest wielki powrót chleba! Tzn: bagietki:) Francuzi na odchodne zostawili Wietnamczykom sekretny przepis na królową pieczywa pszennego i dzięki temu biedni zachodni turyści mogą w końcu udobruchać swoje podniebienia! Buły serwowane są albo z mięsem kebabowym, albo z parówkami, albo z jajkami. Masła wciąż brak. Trzeba tez uważać na kolendrę: dodają ja do wszystkiego poza kawą chyba i niszczą smak dania.

 
Wiadomosc z ostatniej chwili: jestesmy w Mai Chau i spimy w domu na palach! Kraojobraz jest bajeczny, zar leje sie z nieba a dookola wietnamczycy w stozkowych, slomianych kapeluszach brodza w swoich ryzowych poletkach. Ale o tym nastepnym razem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wstaw komentarz