sobota, 21 czerwca 2014

"Urlop" przed podroza :p Mix Malezyjsko-Filipinski_ agu

Co sie dzialo w miedzy czasie! Otoz do czasu kiedy Ewa przyleciala ponownie, mialam czas na wakacje. Razem  ze wspomniana juz wczesniej "Lala" wybralysmy sie do Malezji na jedna  z najpopularniejszych wysp.. Langkawi. Spedzilysmy tam dwa tygodnie glownie relaksujac sie i cwiczac joge na plazy. "Lala" jest wprawiona w joge, takze byla swietnym nauczycielem :) mialysmy przy tym obie niezly uwab. Zjezdzilysmy na motorku cala wyspe znajdujac po drodze puste piekne plaze (w sam raz do naszych cwiczen). Raz wybralysmy sie z ekipa z guest housu na najwyzszy szczyt na wyspie. Wiekszosc ludzi wybiera latwa i przyjemna droge, tzn wjezdzaja  tam na motorkach, nasza grupa jednak, postanowila sie tam wspiac. Do pokonania mielismy 4757 schodow w jedna strone, przy temperaturze 35 stopni. Niby nie duzo, a jednak po wejsciu, wiekszosc ekipy, zdecydowala zamowic taksowke w powrotna strone, tylko dzielna 3 w tym ja z Lala postanowilismy zejsc ta samo droga. Czlowiek mysli ze cwiczy codziennie, wiec nie powinno byc wiekszych problemow.. nic bardziej mylnego, tym razem zupelnie inne partie miesni nam pracowaly i takich zakwasow jak po tej wycieczce to obie jeszcze nigdy nie mialysmy hehe:p. Wyjazd super udany, dopelniala pyszna kuchnia indyjska. Knajpa o nazwie "tomato" byla najbardziej oblegana w okolicy ale zdecydowanie warto bylo odczekac swoje aby cieszyc sie smakiem jak rowniez dobra cena.
Kiedy jestesmy razem z Lala, czas leci naprawde szybko.Zawsze wymysli sie cos do roboty, a to gry slowne, lamiglowki czy spiewanie. Ma to swoje poczatki juz od Trat gdzie razem z "Maryska"i Long Ting umijalysmy sobie wspolnie czas.
 Z nimi poprostu nie mozna sie nudzic :) uwielbiam to.
 W drodze powrotnej w pociagu powrocilysmy na chwile do dzieciecych lat. Lala zaskoczyla mnie zupelnie wyciagajac zestaw kredek, pisakow, a nawet farbek. Dalysmy sie wtedy poniesc fantazji :D Wrocilymy do BKK i tam przyszlo nam sie pozegnac, Larrisa jechala do Kambodzy, a nastepnie wracala na Alaske, a ja wspolnie z Maria, takze nauczycielka lecialysmy na Filipiny :) Pomimo radosci z kolejnej przygody, ciezko bylo sie rozstac. Moge z pewnoscia powiedziec ze jestesmy z "Lala" jak bratnie dusze, co ona okreslala zdaniem  ("jak z jednej strony w ksiazce"), swietnie sie rozumiemy:) . Upatrujmy wiec kolejnego spotkania, gdzies, kiedys!
Malezja ma jeszcze wiele ciekawych miejsc do odwiedznia ale wszystko w swoim czasie.

Filipiny♡  achh na same wspominki twarz mi sie usmiecha. Rownie super pozytywny wyjazd jak poprzedni! Poczatkowo spedzilam kilka dni u rodziny Marii. Przyjeli mnie niezmiernie cieplo i przyjaznie. Szkola akurat sie konczyla wiec dom byl pelen dzieciakow. Nawet ostatnia wywiadowka i ceremonia zakonczenia szkoly z dzieciecymi wystepami zaliczona!. Corki Marii oraz gromadka ich kuzynostwa nie dawala nam sie nudzic :p Po kilku dniach przyszlo mi jednak wyruszyc w pierwsza w pelni samotna podroz.. (choc musze przyznac ze nie odczulam tego za bardzo dzieki ludziom spotykanym po drodze) :p.
Nie bylo autobusu w ktorym bym mogla posluchac muzyki czy pisac. Wzbudzalam takie zainteresowanie, ze zawsze znalazl sie ktos ciekawski i chetny na rozmowe, hehe.
Moja pierwsza destynacja to wulkan i jezioro Taal. Jest to najmniejszy wulkan na swiecie znajdujacy sie na srodku wielkiego jeziora. Kiedy dotarlam do miejsca skad odplywaja lodki bylam jedyna turystka na nieszczescie, wiec cena za wynajecie lodzi mnie przerazila...byla wczesna godzina dlatego postanowilam poczekac na kolejnych chetnych. Lokalni ludzie smiali sie, ze sie nie doczekam, bo to piatek, a wszyscy turysci zawsze tu w weekendy przyjezdzaja, lecz ja twardo trzymalam sie swojego i czekalam. Po okolo godzinie aby umilic sobie czas, zaczelam grac z lokalnymi chlopakami w bilarda. Fajna zabawa zaskutkowala dodatkowo promocyjna cena na lodz, wiec moglam jednak poplynac sama do wulkanu :p Sa dwie opcje na dotarci do krateru. Pierwszy, preferowany przez wiekszosc ludzi to wjazd na koniu, a drugi rzecz jasna to spacer. Moje nogi naszczescie jeszcze nie odmawiaja posluszenstwa, takze wybralam spacer. Droga glownie prowadzila przez piaszczyste koryta, gdzieniegdzie z ziemi wydobywal sie dym, kurz draznil oczy. Ale warto bylo, wejsc tam i zobaczyc turkusowe jezioro w kraterze wulkanu! Stac na nim po raz pierwszy :).
Zadowolona ruszylam do Manili by stamtad jechac juz na polnoc do Baler. W zwiazku z tym, ze naleze do osob ciekawych nowych doswiadczen, nie moglam sobie odmowic nauki surfingu! Baler, swietnie sie do tego nadalo poniewaz  jest wlasnie kolebka surfingu. Na dworcu autobusowym wdaje sie w rozmowe z mila filipinka apropo godziny odjazdu i po chwili jestem juz przedstawiona grupie jej znajomych oraz zaproszona aby im towarzyszyc. Yyy ok, super! Kilku z nich jezdzi w to miejsce czesto, a reszta jak ja pierwszy raz. Jest nas razem 9 osob! Docieramy na miejsce wczesnie rano wiec od razu kierujemy sie do hotelu. Oni mieli juz rezerwacje, ja oczywiscie nie ale od razu wyszli z inicjatywa zebym z nimi zamieszkala. I jak tu nie mowic ze mam w zyciu szczescie? Byla to sobota takze zjechaly sie tlumy ludzi na weekend, dostanie taniego pokoju graniczylo z cudem, zgodzilam sie wiec, dziekujac im serdecznie. Czas na lekcje! Jak wspomnialam juz wczesniej czesci z nich miejsce to bylo dobrze znane, dlatego polecili mi najlepszego nauczyciela. Potwierdzam, byl dobry! Polecenia wykonywalam i byly tego dobre rezultaty :) surfowalam na falach! Jakie to swietne uczucie! Na uczelni mialam okazje probowac innych sportow wodnych jak narty wodne czy windsurfing ale musze przyznac, ze to dalo mi wiecej zabawy :D Zachlysnieta nowym sportem zostalam tam 3 dni. Samotne proby nie zawsze byly tak owocne jak z instruktorem ale przeciez to praktyka czyni mistrza wiec probowalam!
W przerwach w surfowaniu, nowi znajomi pokazali mi okolice, chodzilismy na lokalne jedzenie, wieczorami chlopcy smazyli pyszne ryby na grillu, grali na gitarach i spiewali. Nawet obchodzilismy jednego z nich (Johna) urodziny. Nie obylo sie rzecz jasna bez polskiego "sto lat" co zostalo udokumentowane na kilku aparatach hehe. Po powrocie do Manilii zeby tego bylo malo, cala 8 przeczekala ze mna do 4 rano i dotransportowala mnie na lotnisko skad mialam lot do Cebu, kolejnej wyspy. I jak tu nie lubic filipinczykow! Cebu nie urzeklo mnie na pierwszy rzut oka, dlatego tez juz kolejnego dnia, poplynelam promem na Bohol. Najczesciej odwiedzana wyspa przez turystow. Sprawdzmy wiec to! W poprzednim guest housie dostalam namiary na tanie lokum. Znajduje sie ono na srodku wyspy tuz przy popularnej rzece Loboc. Dojazd tam transportem publicznym nie nalezal do najlatwiejszych ale sie udalo. Co zastalam.. wielki drewniany dom, wokol kilka pojedynczych bungaloow i nic poza tym. Srodek lasu.., calkiem klimatycznie. Okazuje sie ze jestem jedyna klientka wiec dostaje promocyjna cene, a do tego pokoj z 8 lozkami :D. Nastepnego dnia razem z uprzejmym pracownikiem jedziemy do miasta znalesc dla mnie skuter.W tej miejscowosci bylo to nie wykonalne wiec musialam sie cofnac do Tagbilaran. Szczesliwa, ruszam skuterkiem podbic wyspe ;p
Pierwsze na mojej liscie sa wyraki, niektorzy twierdza, ze sa to najmniejsze malpki na swiecie, mi jednak malpek one nie przypominaly za bardzo. Udalo nam sie znalesc 3. Ich budowa jest niesamowita. Cialo male, z duza glowa. Najbardziej jednak rzucaja sie w oczy, ich ogromne galki oczne, zajmuja wiecej niz polowe glowy!
Nastepne w kolejnosci byly slynne czekoladowe wzgorza.Pogoda dopisala,wiec moglam podziwiac piekne roznorodne barwy na tych ciekawie ksztaltnych pagorkach:)
Dzien jeszcze mlody, wiec wyznaczam sobie objechanie wyspy wokol, z nadzieja na odnalezienie jakiejsc ukrytej pieknej plazy. Plazy nie znalazlam, ale za to urokliwe wzgorza dookola zapieraly dech w piersiach. Trasa okazala sie dluzsza niz przypuszczalam. Dotarlam do guest hausu juz calkowicie po ciemku, co nie byloby takie straszne gdyby nie fakt, ze nie dzialaly mi swiatla w motorku! Nauczka zeby zawsze to sprawdzac nawet za dnia podczas wypozyczania! Ze wzgledu, ze tak sprawnie poszlo mi zwiedzanie wyspy, nadszedl czas na slodkie lenistwo :) Wybralam popularna w tym rejonie Alona beach. Dluga, piaszczysta lecz troche zatloczona plaza. Jednak co bylo najistotniejsze... najbardziej przejrzysta woda w oceanie jaka do tej pory widzialam :D Po wczesniejszym nurkowaniu w Tajlandii, checi i tu sie pojawily, a widzac taka wode nie moglam sobie odmowic. I naszczescie! Bo bylo to najpiekniejsze nurkowanie jakie moglam sobie wymarzyc.
Kolejnego dnia od rana, razem z jedna filipinka i jej mezem amerykaninem poplynelismy w pobliza innej wyspy by tam "stapac po glebi". Instruktor widzac, ze calkiem dobrze radze sobie pod woda, pomimo braku nurkowego certyfikatu zabral mnie na 16metrow! Szalenstwo! Podwodny swiat kolejny raz okazal sie przepieknym, kolorowym ogrodem jeszcze bardziej bogatszym w roslinnosc i stworzenia. Lowice ryb niczym z kreskowek dla dzieci,wodne slimaki, ktore wygladem zupelnie nie przypominaja tych pelzajacych po ziemi i zolwie. Nie sklamie mowiac ze bylo ich 12 napewno! Jeden byl ogromny! Prawdopodobnie mial ok 100lat! Zolwie w wiekszosci nie maja nic przeciwko bliskiemu plywaniu kolo nich ,a ten juz zupelnie ;) Zajadal sie rafa koralowa nie zwracajac calkowicie uwagi na nas. Moje oczy niedowierzaly :) Podsumowujac, jesli ktos chcialby kiedys sprobowac nurkowania po tej stronie swiata, zdecydowanie, podpisuje sie obiema rekoma i namawiam serdecznie na Filipiny!
Czas odwiedzic kolejna wyspe! Ruszam na Camiguin island, ktora jest na poludnie od Boholu. Nie jest to juz tak popularny kierunek dla obcokrajowcow, dlatego tez na promie jestem jedyna "biala". Moj dobry humor po nurkowaniu dopelnia widok skaczacych ponad wode delfinow tuz obok naszego promu :D.
Co prawda mialam okazje plywac z nimi w basenie ale widok w naturalnym srodowisku bardziej cieszy :) Na wyspie zatrzymuje sie w malym guest hausie z widokiem na lagune prowadzacym przez anglika. Wyspa ma zaledwie 67 km, takze objazd jej wokol to jeden dzien. Decyduje sie powrocic do autostopa i szczesliwe trafiam na mila rodzinke. Podwiezli mnie spory kawalek po czym zaprosili do domu na kawe i sesje fotograficzna, hehe cali filipinczycy:) zostali mi nawet przedstawieni kandydaci na przyszlego meza:D Idac za passa, lapie kolejnego stopa i docieram do ruin kosciola, ktory zostal zniszczony podczas jednego z tajfunow. Dosc blisko znajduje sie podwodny cmentarz. Przed nieszczesnym tajfunem znajdowal on sie na wyspie, jednak zostal calkowicie zalany i jedyna pozostaloscia ponad woda jest teraz duzy krzyz. Mozna tam wypozyczyc zestaw do snorkelingu i plywac pomiedzy nagrobkami.
Z poczatku mialam to w zamiarze, jednak bedac juz na miejscu jakies dziwne uczucia mna szargaly i zrezygnowalam. Kolejny chlopak, ktorego udalo mi sie zatrzymac na stopa byl absolutnym strzalem w dziesiatke. "Germaine" jezdzil wokol calej wyspy i zbieral oplaty za czynsz od lokalnych sklepikow.
Z krotkimi postojami zamnelismy petle wokol wyspy. Nastepnego dnia w zwiazku z tym ze mial wolne zaoferowal mi swoj motorek z "darmowym kierowca :p" pojechalismy pod stary wulkan, oraz do goracych zrodel. Na wyspie znajduja sie rowniez zimne, gorskie zrodla..ja jednak wole gorace :) Planowalam zostac tam kilka dni dluzej, jednak wiadomosci o nadchodzacym w ta okolice tajfunie przyspieszyly wyjazd. Pogoda bardzo szybko przerodzila sie w chlodna i deszczowa.
Bojac sie ze utkne na tak niewielkiej wyspie bez lotniska, bez mozliwosci wziecia promu ze wzgledu na nadchodzacy sztorm, wrocilam czym predzej na Bohol. Wciaz przede mna Siquijhor "wyspa czarownic".! Zatrzymalam sie ponownie na Alona beach jednak z kazdym dniem bylo gorzej, wiekszosc dnia padalo,
a zapowiedzi na kolejne dni nie byly pocieszajace. Zdecydowalam wkoncu skrocic pobyt tam i wrocic spowrotem do Batangas city do Marii. Bardzo sie ucieszylam widzac ponownie cala rodzinke, a w szegolnosci te male szkraby. Zaplanowany zostal wyjazd na wies do rodziny. Od jednego brata, do drugiego, a to do siostry, a to jeszcze do wujka hehe. Rodzice Marii maja naprawde duzo rodzenstwa :) Czas umijalismy sobie zabawami. Cassie corka Marii uczyla mnie filipinskich wyliczanek, gier w karty i szkolnych zabaw, a ja w zamian naszych polskich. Zabawa w klasy, skakanie noga przez hula-hop, czy nasze "Sissy my baby" byly wciaz praktykowane :) Ostatnia noc przed wylotem, spedzilam ponownie ze znajomymi w Manilii, wspominajac wspolny wypad na surfing. I tak minal caly miesiac na Filipinach.
Nie dosyt zostal, takze mam nadzieje, ze tam jeszcze wroce :D
Filipiny, filipinczycy, a przede wszystkim "Maryska" z rodzina zagarneli juz sobie w moim sercu miejsce ;)

niedziela, 8 czerwca 2014

Poszukiwacze skarbow (natury)

Jadac kolejne 16 h autobusem z Parapatu do Bukittinggi przekroczylysmy Rownik. Szybko zwiedzalysmy miasto (co nie nalezy do naszych ulubionych zajec ) i skierowalysmy sie nad kolejne wulkaniczne jezioro- Maninjau. A tu kto? Polka Hanka i mowiaca po polsku Czeszka Maja. Dziewczyny mieszkaja tu juz po kilka miesiecy, zatrzymaly je tu uroki Sumatry i... niesforne kobiece serce:) obie maja indonezyjskich chlopakow.
Hanka zaczęła opowiadac nam o lokalnych atrakcjach: wodospady, rzadkie kwiaty, nietoperze, lokalne tance i muzykowanie, wyscigi bykow w blocie, zawody w rzucie kaczka... Tyle tego ze kreci nam sie w glowach. Ponoc gdzies tu w okolicy rosnie Dziwidło Olbrzymie- bardzo rzadki kwiat tropikalny, ktory po okresie rozwoju 8-10 letnim kwitnie tylko raz do roku. Osiaga nawet do 3 metrow wysokosci przybierajac niezwykly ksztalt (skad wziela sie jego potoczna nazwa:  fallus). Gdy kwitnie, wydziela silna won padliny i ludnosc Sumatry wierzy ze ten kwiat zjada ludzi... Ponoc wciaz sie go boja i czesto niszcza. Dlatego tez zobaczyc Dziwidlo w rozkwicie to rzadka sprawa.

Zdecydowalysmy sie zostac nad jeziorem caly tydzien by zobaczyc wyscigi bykow -to tak niespotykane i ciekawe wydarzenie ze szkoda by bylo je przeoczyc.
Musimy jakos zorganizowac sobie czas wiec nastepnego dnia wybieramy sie na calodzienny trekking do dzungli z lokalnym przewodnikiem szukac jeszcze innego okazu natury  - raflezji. Inaczej zwana Bukietnica Arnolda lub trupim kwiatem jest  najwiekszym kwiatem swiata! W rozkwicie jego rozpietosc dochodzi nawet do 1 metra. Niedaleko nas jest ponoc kilka, mowi przewodnik. Dzungla to jego terytorium, zna ja bardzo dobrze i gwarantuje ze zobaczymy rozkwitniety kwiat. A jak nie, to nie placimy. Taka zasada: no flower, no money.
W pakiecie sa jeszcze "latajace lisy", czyli duze nietoperze i wizyta w domowej fabryce cukru trzcinowego.

No to ruszamy. Najpierw jedziemy motorkami stromo pod gore pokonujac slynne 44 zakrety. Potem nietoperze, imponujaca wytwornia cukru i na koniec trekking w dol. Dosc meczacy trekking, poza sciezkami, w buszu i dzungli w poszukiwaniu raflezji.


Niestety nie znalezlismy zadnej w rozkwicie... byly tylko przekwitniete - zgnile i niedorozwoje, ktore wygladaly jak duze, rozowe glowy kapusty... Oczywiscie bylysmy zawiedzione i rozczarowane. Na dodatek, na sam koniec chwycilam sie jakiegos pie*#*nego drzewa trujacego ktore poparzylo mi dlon. W jednej chwili reka stanela w ogniu i az mnie w klatce zakulo z bolu. Przewodnik wyrwal jakas rosline i natarl mi dlon jej korzeniem twierdzac ze to lekarstwo... Jesli podzialalo to boje sie myslec co by bylo bez niego. Bolalo w pioruny! Jak otwarta, rozpruta rana. Nic nie pomagalo. Ani przeciwbolowe, ani masc ketonal. Przeszlo dopiero po tygodniu (miesiac pozniej ostatnie igielki wciaz jeszcze tkwia w dloni... )
Agu natomiast zostala pogryziona przez pijawki. Miala  na nogach 6 dziur po tych stworach, krew sie lała ze hej...biedna, wygladala jak ranny zolnierz.
Zgodnie z umowa, nasz przewodnik nie chcial od nas pieniedzy. Zaplacilysmy mu jednak polowe ustalonej sumy i chyba kazda strona byla z tego zadowolona.

Tak miala wygladac...

Dwa dni pozniej sprobowalismy szczescia jeszcze raz. Wraz z odlotowymi podroznikami - Dagmara i Piotrkiem pojechalismy w poszukiwaniu Dziwidla. Droga nie byla prosta, caly czas bylismy na telefonie z Hanka. W koncu po prawie 4h jazdy trafilismy na miejsce! Przewodnika ktory mial nas zaprowadzic do kwiata nie bylo...ale na szczescie kto inny zna droge! Uzgodnilismy cene 50 tys. rupii ( 15 zl) od osoby - tak nam powiedziala Hanka. Miala z lokalnymi umowe, ze za kazdego turyste dostana pieniadze w zamian za co zobligowani sa dbac o kwiatka. To w ramach edukacji lokalnych, by nie niszczyli przyrody. Upewniamy sie jeszcze czy napewno chodzi nam o ten sam okaz; pokazuje przewodnikowi zdjecie Dziwidla z internetu, a on pokazuje mi zdjecie kwiata zrobione wczoraj. Pasuje, ten sam kwiat, jest juz naprawde spory!
No to idziemy! Ale jestem podekscytowana, w koncu zobacze cud natury o jakim opowiadalam moim harcerzom na zbiorkach! Idziemy moze z 20 minut, pojawia sie mala rzeczka do przekroczenia, idziemy dalej, juz prawie jestesmy, o juz sie przewodnik zatrzymal, Dagmara i Piotrek tez i ja dochodze do nich i staje jak wryta... kwiat jest sciety... pociachany maczeta  na kilka kawalkow...  nie wierze wlasnym oczom. To sie musialo stac dzis w nocy lub nad ranem.
Przewodnik i reszta ekipy tez wydaja sie byc rozczarowani. Biora poszczegolne kawalki Dziwidla i skladaja je do kupy by pokazac nam jak duzy byl kwiat... zalosny widok:(
Jednak gleboko zakorzenione przesady silniejsze sa nawet od pieniedzy. Nasz przewodnik rowniez nie domaga sie zaplaty majac swiadomosc ukladu jaki zostal tu zawaty. Dajemy mu niewielka sume za fatyge i zbieramy sie spowrotem do guest house'u.
W sobote wyscigi bykow... mam nadzieje ze nie zdechna do tego czasu...