Ewa
zobligowała mnie w poprzednim wpisie do napisania kilku słów o
Sajgonie, więc śpieszę z nadrobieniem. Ze względu na brak hosta z
CS dla nas, musieliśmy zatrzymać się w jednym z licznych hosteli w
centrum. Miało to swoje plusy, wszędzie mieliśmy blisko.
Pierwszego wieczoru, spotkaliśmy w mieście znajomego Mikołaja,
którego poznał w Sanyi w hostelu. Siedzi już w Sajgonie przeszło
3 tygodnie, więc co nieco nam poopowiadał o tym miejscu. Kolejnego
dnia po całodziennym zwiedzaniu okolicy, wybraliśmy się na
cotygodniowe spotkanie couchsurferów w mieście.. Może uda nam się
przekonać kogoś żeby nas przenocował?(plan był zacny). Na
spotkaniu stawiło się ok 24 osób. Początek był dość nietypowy
ponieważ przewidziane były zawody w grupach na jakie zostaliśmy
podzieleni. Wylądowaliśmy w Mikołajem w drużynach przeciwnych i
muszę się pochwalić, iż moja grupa zwyciężyła we wszystkich
konkurencjach. SaSaSa. Zadania w stylu wymyślić nazwę drużyny,
wspólne hasło i w ciekawy sposób to zaprezentować, rozgrywki w
papier, kamień, nożyce i tym podobne. Większość zgromadzonych
była tutejszymi studentami, a reszta reprezentantami Anglii, Włoch,
polski (prócz nas jeszcze jedna Agnieszka z Warszawy) i Usa.
Następnie zgromadzenie przeniosło się do restauracji, gdzie
rozmowom nie było końca. Dwie osoby zaoferowały możliwość
przenocowania nas ALE w międzyczasie napisała do mnie jeszcze jedna
dziewczyna z informacją, że serdecznie nas zaprasza do siebie, więc
z reszty zrezygnowaliśmy. Byliśmy z nią umówieni na następny
dzień. Prissy nie miała żadnych informacji na swoim profilu, zatem
nie wiedzieliśmy o niej nic. Przyszła po nas do hostelu z małym
chłopcem i okazała się być 41 letnią uroczą Wietnamką. Dzięki
swojej pracy (w firmie międzynarodowej jej angielski był
niesamowicie dobry. Jej dom oddalony był od naszego miejsca pobytu
jedynie 9 min. Wspaniale! Wciąż jesteśmy w centrum. Był to 4
piętrowy dom, w którym od czasu do czasu mieszkała z rodzicami ,
siostrą i uroczym, młodym siostrzeńcem. Wszyscy byli bardzo
sympatyczni. O 7 rano mieliśmy pobudkę aby wspólnie jeść
śniadanie. Rodzice komunikowali się z nami po rusku ponieważ
mieszkali w Rosjii przeszło 5 lat. Prissy powiedziała nam, że
najważniejsze w Sajgonie jest jedzenie, gdyż zabytków jak już
wcześniej Ewa wam napisała, nie ma za wiele. Postanowiła więc
wraz ze swoja znajomą dostarczyć nam doznań smakowych. Codziennie
nowe, ciekawe smaki. Cienkie placki z krewetkami, sałatka z miąższem
kokosa, słynne na całym świecie „sajgonki” podawane na różne
sposoby, bakłażany w sosie curry, gotowane na parze ciasto ryżowe
i wiele więcej dań których nie sposób spamiętać. Mimo wszystko
najbardziej warto wspomnieć o „ślimak party”. Mieliśmy już
okazję kilkukrotnie próbować mięczaki ALE nigdy na taką skalę.
Było ich chyba z dziesięć rodzajów. Jedne grillowane, inne
gotowane, kolejne w maśle, następne pikantne, echh niesłychane.
Dodatkowo prissy powiedziała że jeśli nie boimy się próbować
nowych smaków to zdecydowanie powinniśmy spróbować bardzo
popularny w Wietnamie, Balut. Jest to wpół rozwinięty kaczy lub
kurzy płód ugotowany w jajku. Z lekką niepewnością braliśmy
pierwsze kęsy do buzi, ale po chwili jak przestaliśmy myśleć co
jemy, dokończyliśmy dumnie nasze jajka. Bardzo zbita konsystencja i
ogromnie sycąca. Nie było to niejadalne, jednakże drugi raz się
już nie skuszę, hehe. Naprawdę nie pozostało nam nic innego jak
serdecznie podziękować naszej gospodyni za tą kulinarną wyprawę,
której sami za nic byśmy nie odbyli nie znając tych wszystkich
miejsc. Czas spędzony u niej był idealnym zwieńczeniem pobytu w
Wietnamie. Wieczorami miałam również okazję korzystać z
zamontowanej w kabinie prysznicowej u nas w łazience sauny!
Genialnie. Relaks pełną parą! Prissy zaintrygowana naszą historią
i naszym sposobem podróżowania (a byliśmy jej pierwszymi gośćmi)
postanowiła bardziej udzielać się na CS. Przedstawiła nam już
projekt pokoju jaki chce przygotować dla przyszłych CS. Powstanie
także pomieszczenie, gdzie można będzie zostawić zawadzające
rzeczy, które podróżnicy chcieliby odesłać do domu. Kto wie,
może kolejni podróżni wracający wcześniej do kraju, będą
skłonni zabrać je ze sobą. Świetny pomysł!
Najtańszą
opcją, mianowicie podmiejskim busem dotarliśmy do granicy z
Kambodżą, a następnie po pierwszej nie udanej próbie łapania tu
stopa (przejechały 3 auta osobowe i dwa tiry przez cały czas
oczekiwania), zmuszeni byliśmy pojechać mini busem do stolicy.
Podpowiedź dla innych. Watro czasem przejść jakieś 2, 3 km, bo
nagle proponowane ceny przez kierowców potrafi spaść o 50%.. ;)