niedziela, 8 czerwca 2014

Poszukiwacze skarbow (natury)

Jadac kolejne 16 h autobusem z Parapatu do Bukittinggi przekroczylysmy Rownik. Szybko zwiedzalysmy miasto (co nie nalezy do naszych ulubionych zajec ) i skierowalysmy sie nad kolejne wulkaniczne jezioro- Maninjau. A tu kto? Polka Hanka i mowiaca po polsku Czeszka Maja. Dziewczyny mieszkaja tu juz po kilka miesiecy, zatrzymaly je tu uroki Sumatry i... niesforne kobiece serce:) obie maja indonezyjskich chlopakow.
Hanka zaczęła opowiadac nam o lokalnych atrakcjach: wodospady, rzadkie kwiaty, nietoperze, lokalne tance i muzykowanie, wyscigi bykow w blocie, zawody w rzucie kaczka... Tyle tego ze kreci nam sie w glowach. Ponoc gdzies tu w okolicy rosnie Dziwidło Olbrzymie- bardzo rzadki kwiat tropikalny, ktory po okresie rozwoju 8-10 letnim kwitnie tylko raz do roku. Osiaga nawet do 3 metrow wysokosci przybierajac niezwykly ksztalt (skad wziela sie jego potoczna nazwa:  fallus). Gdy kwitnie, wydziela silna won padliny i ludnosc Sumatry wierzy ze ten kwiat zjada ludzi... Ponoc wciaz sie go boja i czesto niszcza. Dlatego tez zobaczyc Dziwidlo w rozkwicie to rzadka sprawa.

Zdecydowalysmy sie zostac nad jeziorem caly tydzien by zobaczyc wyscigi bykow -to tak niespotykane i ciekawe wydarzenie ze szkoda by bylo je przeoczyc.
Musimy jakos zorganizowac sobie czas wiec nastepnego dnia wybieramy sie na calodzienny trekking do dzungli z lokalnym przewodnikiem szukac jeszcze innego okazu natury  - raflezji. Inaczej zwana Bukietnica Arnolda lub trupim kwiatem jest  najwiekszym kwiatem swiata! W rozkwicie jego rozpietosc dochodzi nawet do 1 metra. Niedaleko nas jest ponoc kilka, mowi przewodnik. Dzungla to jego terytorium, zna ja bardzo dobrze i gwarantuje ze zobaczymy rozkwitniety kwiat. A jak nie, to nie placimy. Taka zasada: no flower, no money.
W pakiecie sa jeszcze "latajace lisy", czyli duze nietoperze i wizyta w domowej fabryce cukru trzcinowego.

No to ruszamy. Najpierw jedziemy motorkami stromo pod gore pokonujac slynne 44 zakrety. Potem nietoperze, imponujaca wytwornia cukru i na koniec trekking w dol. Dosc meczacy trekking, poza sciezkami, w buszu i dzungli w poszukiwaniu raflezji.


Niestety nie znalezlismy zadnej w rozkwicie... byly tylko przekwitniete - zgnile i niedorozwoje, ktore wygladaly jak duze, rozowe glowy kapusty... Oczywiscie bylysmy zawiedzione i rozczarowane. Na dodatek, na sam koniec chwycilam sie jakiegos pie*#*nego drzewa trujacego ktore poparzylo mi dlon. W jednej chwili reka stanela w ogniu i az mnie w klatce zakulo z bolu. Przewodnik wyrwal jakas rosline i natarl mi dlon jej korzeniem twierdzac ze to lekarstwo... Jesli podzialalo to boje sie myslec co by bylo bez niego. Bolalo w pioruny! Jak otwarta, rozpruta rana. Nic nie pomagalo. Ani przeciwbolowe, ani masc ketonal. Przeszlo dopiero po tygodniu (miesiac pozniej ostatnie igielki wciaz jeszcze tkwia w dloni... )
Agu natomiast zostala pogryziona przez pijawki. Miala  na nogach 6 dziur po tych stworach, krew sie lała ze hej...biedna, wygladala jak ranny zolnierz.
Zgodnie z umowa, nasz przewodnik nie chcial od nas pieniedzy. Zaplacilysmy mu jednak polowe ustalonej sumy i chyba kazda strona byla z tego zadowolona.

Tak miala wygladac...

Dwa dni pozniej sprobowalismy szczescia jeszcze raz. Wraz z odlotowymi podroznikami - Dagmara i Piotrkiem pojechalismy w poszukiwaniu Dziwidla. Droga nie byla prosta, caly czas bylismy na telefonie z Hanka. W koncu po prawie 4h jazdy trafilismy na miejsce! Przewodnika ktory mial nas zaprowadzic do kwiata nie bylo...ale na szczescie kto inny zna droge! Uzgodnilismy cene 50 tys. rupii ( 15 zl) od osoby - tak nam powiedziala Hanka. Miala z lokalnymi umowe, ze za kazdego turyste dostana pieniadze w zamian za co zobligowani sa dbac o kwiatka. To w ramach edukacji lokalnych, by nie niszczyli przyrody. Upewniamy sie jeszcze czy napewno chodzi nam o ten sam okaz; pokazuje przewodnikowi zdjecie Dziwidla z internetu, a on pokazuje mi zdjecie kwiata zrobione wczoraj. Pasuje, ten sam kwiat, jest juz naprawde spory!
No to idziemy! Ale jestem podekscytowana, w koncu zobacze cud natury o jakim opowiadalam moim harcerzom na zbiorkach! Idziemy moze z 20 minut, pojawia sie mala rzeczka do przekroczenia, idziemy dalej, juz prawie jestesmy, o juz sie przewodnik zatrzymal, Dagmara i Piotrek tez i ja dochodze do nich i staje jak wryta... kwiat jest sciety... pociachany maczeta  na kilka kawalkow...  nie wierze wlasnym oczom. To sie musialo stac dzis w nocy lub nad ranem.
Przewodnik i reszta ekipy tez wydaja sie byc rozczarowani. Biora poszczegolne kawalki Dziwidla i skladaja je do kupy by pokazac nam jak duzy byl kwiat... zalosny widok:(
Jednak gleboko zakorzenione przesady silniejsze sa nawet od pieniedzy. Nasz przewodnik rowniez nie domaga sie zaplaty majac swiadomosc ukladu jaki zostal tu zawaty. Dajemy mu niewielka sume za fatyge i zbieramy sie spowrotem do guest house'u.
W sobote wyscigi bykow... mam nadzieje ze nie zdechna do tego czasu...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wstaw komentarz