Przyszło pożegnać się z Szanghajem i wyruszyć w dalszą drogę. Czas spędzony tam, przyniósł mi wiele radości i naładował spowrotem moje baterie.:D Zatem ruszamy. Kierunek Macao! Powszechnie nazywane azjatyckim Las Vegas. Nasza pierwsza wjazdówka do Chin kończyła ważność więc musieliśmy opuścić ich teren. Zarówno Macao jak i HongKong są uznawane za odrębne kraje więc stąd wybór tego kierunku. Ewa z Kamilem wybrali tą samą destynację co ja, Mikołaj natomiast Hong Kong. Przez przestrogi innych, iż bilety na pociągi należy wykupować z wyprzedzeniem, od razu po przyjeździe do Guangzhou najbliższej miejscowości z której można udać się do Macao, postanowiłam kupić bilet na później, na Hainan. Wraz z zapoznanym w pociągu chińczykiem, który postanowił mi pomóc, poszliśmy do kas biletowych gdzie okazało się, że do końca stycznia nie ma już biletów w tamtą stronę. Wszystkie wykupione...Jak to możliwe! Wciąż nie dowierzałam. Nowy znajomy powiedział, że jest to spowodowane nadchodzącym chińskim nowym rokiem, że wszyscy podróżują w związku z tym (ale halo to jest dopiero ok 10 lutego, a ja szukam biletu na 18 stycznia!..) Do Macao zamierzałam dojechać autobusem więc pojawił się pomysł, że może i na wyspę uda mi się dostać w ten sposób. Tak też się stało :) Zadowolona jadę do Macao. Ewa z Kamilem byli już tam od kilku godzin, ale że noclegi mieliśmy w różnych miejscach, spotkanie odłożyliśmy na kolejny dzień. Macao jest byłą kolonią portugalską, dominuje tu więc taka też architektura, nawet nazwy ulic pisane są po portugalsku. Do mojej gospodyni dotarłam dość późnym wieczorem. Cindy tak miała na imię (tutejsi ludzie dość często nadają sobie angielskie imiona..) czekała na mnie z niecierpliwością. Na pierwszy rzut oka bardzo skromna, miła dziewczyna. W ciągu dnia uczyła dzieci gry na pianinie, ale wieczorami zmieniała się w istną imprezowiczke :D Tym także chce się w przyszłości zajmować, organizacją imprez. Pierwszy wieczór spędziłyśmy grzecznie w domu oglądając filmy.
Następnego dnia, prawie skoro świt ;p wyruszyłam
zwiedzać. Macao podzielone jest na trzy części. Do pierwszej gdzie mieszkałam
należało centrum Macao, drugą jest wyspa Taipa i trzecią wyspa Coloane. Na ten
dzień wybrałam Taipa. Komunikacja super, dużo autobusów, jeżdżących naprawdę
często oraz co niestety odkryłam później, jest także opcja poruszania się
darmowymi autobusami odjeżdżającymi z pod większości hoteli do innych, ale
także w inne miejsca jak np na przejście graniczne z Chinami, tudzież do samego centrum miasta co w moim przypadku było najbardziej na rękę. Powłóczyłam się tu
i ówdzie, zaliczyłam również grę w kasynie ale niestety nie był to mój dzień
;P, po czym wróciłam do centrum gdzie
umówiona byłam z Ewa i Kamilem. Bardzo miło było ich spotkać!! Nie widzieliśmy
się w końcu sporo czasu ;) Z wielkim uśmiechem na twarzy poszliśmy zwiedzać
dalej. Większość budynków w centrum jest wpisanych na listę UNESCO więc warto
było na nie rzucić okiem ;) Na koniec dnia poszliśmy na zasłużone piwo do
parku, gdzie opowieścią nie było końca ;) Tak się złożyło, że nie udało im się znaleźć noclegu na dalsze dni więc wyjeżdżali na następny dzień. Tym razem
rozstanie będzie zdecydowanie krótsze :) Kolejne dni jeździła w co róż to nowe
miejsca zachwycając się pięknymi widokami i piękną pogodą, za czym już troszkę
tęskniłam ;) Odwiedziłam każdą część Macao i większość hoteli, które same w
sobie są sporą atrakcją:D (chociażby słynny hotel Venetian, dokładnie taki sam
jak w Las Vegas (choć muszę przyznać, że tu jest większy) przyciąga tłumy
turystów przez swoje weneckie kanały. Znajdują się one na drugim piętrze między
sklepami. Można nawet wykupić rejs gondolą, na której na żywo można posłuchać
śpiewu operowego. Na sufitach znajduje się odwzorowane niebo co daje efekt pięknego słonecznego dnia. Niesamowite wrażenie). Trafiłam także do parku z
pandami. Jakie one są słodkie, echh :) Jedna znudzona życiem, siedziała i tylko
jadła, a druga widać że młodsza, robiła jakby show dla ludzi. Biegała, skakała,
próbowała wspinać się na drzewa, turlała się z górki robiąc przy tym ciekawe
miny. Śmiechu co nie miara;). Ale przejdźmy do wspomnianych imprez. Pierwsze
nocne wyjście było na urodziny do znajomego Cindy. Jak się okazało Amerykanina
więc całkiem przyjemnie, ponieważ większość gości mówiła po angielsku :D
Najpierw siedzieliśmy w afrykańskiej knajpie, gdzie robiąc rozgrywki w bilarda
i darta nakręciliśmy się na dalszą imprezę. Ku mojemu zaskoczeniu po wyjściu z
lokalu czekała na nas ogromna limuzyna, która zawoziła nas do kolejnego klubu.
Solenizant zafundował wszystkim swoim gościom taki rarytas :D droga była
przednia :D Sama impreza przebiegła bardzo szybko w większości na parkiecie :D
Powrót do domu- 6 rano...:p. Moja imprezowa gospodyni ma wraz ze znajomymi
pewna tradycję. W każdą środę idą do klubu w hotelu Venetian gdzie tego dnia
odbywa się wieczór dla pań. Wejście za darmo, alkohol również (co prawda tylko
do godziny 2, ale to wystarcza;p) i dobra muzyka na żywo. :D I ja miałam okazję
z tego skorzystać :D. Podtrzymując ich tradycję wybrałyśmy się tam, a około
godziny 3 przeniosłyśmy się do ponoć najsłynniejszego klubu w Macao, który
znajduje się w hotelu HardRockCafe. Tam kolejne niespodzianki :D Na pół nadzy
barmani również serwują darmowe drinki dla Pań. Po kilku kolejkach tequilli
parkiet znów był nasz :D Kolejny raz godzina powrotu do domu - 6 rano :D
Podsumowując tutejsze nocne życie. Jest wspaniale, nie ma nocy żeby gdzieś się
coś nie działo. Na całość nie wydałam ani grosza. Tak to można wychodzić do
miasta :p Czas upłynął mi naprawdę przyjemnie w tym azjatyckim zakątku hazardu
;p Ale czas nagli.. Kierunek Hainan- Sanya.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wstaw komentarz