niedziela, 27 stycznia 2013

18.01.2013. Ewa i Kamil zmierzają do Macao


18.01.2013.
Ważność pierwszego pobytu w Chinach dobiegła końca  i przyszedł czas na krótkie,  przymusowe opuszczenie granic.

Jesteśmy właśnie w  pociągu do Guanzhou, zmierzamy w stronę Macao.  Wokół nas bidony z jaśminową herbatą, okrągłe pudełka z „nudlami instant” i słonecznik - podstawowy ekwipunek turystyczny każdego podróżującego Chińczyka.  Ale my tym razem jesteśmy uzbrojeni w  kanapki. Prawdziwe, europejskie kanapki!  Widok chleba z sałatą i serem zawiniętego w sreberko stanowi w chińskim pociągu tak niespotykany widok,  że postanawiam zrobić zdjęcie.
Od ponad 3 tygodni nasze żołądki karmione są zachodnimi specjałami : świeże pieczywo,  sery, szynki, makarony, pizza i kawa! Nie sposób opisać jak nam tego brakowało!
Franco, nasz nowy pracodawca jest bardzo hojny i dba o nasze podniebienia.  Na dobre już uzależniłam się od jego słodkich, włoskich śniadań z kawą latte. Czasem,  tak jak dziś, jemy prawdziwe kanapki ze świeżego chleba z masłem. Prawdziwego, niesłodkiego masła nie można tu normalnie dostać, tak jak i większości produktów nabiałowych. Jedynie w zachodnich, drogich sklepach, z importowaną żywnością.
Szef rozpuszcza Kamila włoskimi daniami, mnie jednak bardziej podchodzi chińska kuchnia. Jest znacznie lżejsza i można jeść dużo i częściej;) dla Kamila jest za ostra.  Faktycznie, lubią tu przesadzać z chilli. Chińczycy mają dużo bardzo różnorodnych potraw,  ale do wszystkiego dodają ostrej papryki lub kolendry i większość smakuje podobnie.
Ale mniejsza z tym, miałam powiedzieć coś o  pracy.  Trafiła nam się jak „ślepej kurze ziarno”. A było to tak:
Trafiliśmy w końcu na nasz wymarzony Hainan,  ciepłą wyspę.  Spodobało nam się od razu: słońce,  tropikalne owoce,  wakacyjny klimat.  Już pierwszego dnia pobytu spiekliśmy się jak raki na plaży,  czego skutki odczuwaliśmy jeszcze przez tydzień. Mieliśmy do dyspozycji dwa rowery od naszych gospodarzy,  więc szaleliśmy po Sanya'i (największe miasto na wyspie) na dwóch kółkach. Odbijaliśmy sobie dotychczasowe zimno, na całego!
Naszła nas myśl, dlaczego by nie zostać tu dłużej i przy okazji trochę zarobić? Wsiedliśmy na rowery i zaczęliśmy poszukiwanie pracy.  Próbowaliśmy głównie w międzynarodowych hotelach i zagranicznych restauracjach.  Czasem szło gładko, a czasem jak po grudzie. W wielu miejscach nie mogliśmy się dogadać, bo mówiono tylko po chińsku. Wstąpiliśmy raz do "western restaurant" zachęceni wizją anglojęzycznej obsługi. Ale tu też sami Chińczycy, patrzą na nas z coraz większym niezrozumieniem, gdy próbujemy słów "job" i "work" w różnych tonacjach, prędkościach i akcentach.
Zrezygnowani i zniechęceni już zmierzamy do wyjścia, gdy nagle podejmujemy się ostatniego heroicznego wysiłku : cofamy się, wyjmujemy z plecaka CV i machamy kelnerkom przed oczami.
Jest! W końcu!  Błysk zrozumienia w oku!  Wyrywają nam CV i biegną po schodach w dół, do Pani Manager. Spiesznie dążymy za nimi zginając się w pół w pokłonach wdzięczności.
Pani Manager, młoda Chinka świetnie mówi po angielsku!  U niej nie ma dla nas pracy, zresztą kelnerzy mało zarabiają, więc nie warto. Ale!? Bardzo się cieszy, że tu jesteśmy i szukamy pracy!
Mówi,  że zadzwoni do swoich znajomych z włoskiej restauracji,   może oni kogoś potrzebują. Zostawiamy numery telefonu, dziękujemy w trzech językach i jedziemy dalej. 
Nie długo trwa i nasze telefony się rozdzwaniają! "Znajomi Pani Manager" jak najbardziej są nami zainteresowani! Tego samego dnia zapraszają nas na rozmowę, gdzie omawiamy warunki i poznajemy szefostwo. "Ojcem" casa italiana jest Francesco, Włoch koło 50tki z dużym i silnym ego. Panią domu jest Lucia, jego dziewczyna; młoda,  urocza i pyskata Chinka. Stanowią niepowtarzalny miłosno-pracowniczy duet.
Oznajmiają nam, że już na drugi dzień możemy się wprowadzać do apartamentu nad restauracją. Tak też robimy.
Z ciężkim sercem jednak opuszczamy dom naszych gospodarzy. Mocno się z nimi zżyliśmy.
Pocieszamy się, że przecież nie wyjeżdżamy daleko, będziemy się odwiedzać .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wstaw komentarz