poniedziałek, 10 grudnia 2012

Chiny ciąg dalszy



Podczas pobytu w Pekinie zostaliśmy zaproszeni do mieszkania państwa Liu by poznać prawdziwe życie chińczyków. Qien i jego żona Daan mieszkają w Pekinie, ale 50 km od centrum. To przemysłowa okolica, "pracownicze" zaplecze Pekinu, pełne fabryk i dymiących kominów. W jednej z największych mieszczących się tu firm poznali się nasi gospodarze, pobrali i wciąż pracują w tej samej firmie. Ze względów ekonomicznych osiedlili się w tej okolicy, bo tu mają dwa mieszkania w cenie jednego bliżej centrum.
Tu poznaliśmy co to chińska gościnność! Państwo Liu bardzo cieszyli się że mogą nas gościć i traktowali nas jak VIP-y. Daan codziennie gotowała pyszne chińskie jedzenie - bardzo różnorodne, byśmy mogli skosztować jak najwięcej chińskich potraw. Dane nam było spróbować m.in.: słynnych zielonych jajek! Wbrew pozorom były bardzo dobre! Wyglądały nieciekawie, ale w smaku przypominały zwykle jajka. Podaje się je ze świeżym imbirem, serem toffi i kolendrą. Reszty nie jesteśmy w stanie nazwać ani nawet opisać bo nie zawsze wiedzieliśmy co znajduje się na półmiskach - tak odmienne są tu potrawy!
W niedziele gospodarze zabrali nas na rynek, czynny tylko raz w tygodniu. Można tu nabyć wszystko! Nie mogliśmy się napatrzeć - tyle różnych produktów, warzyw i owoców które widzieliśmy pierwszy raz na oczy! Niekiedy nie wiedzieliśmy nawet do której kategorii spożywczej zaliczyć daną rzecz - czy to mięso, czy warzywo? A może jakieś placki...?
Na rynku można też skorzystać z usług dentysty (?) i kupić protezę (także używaną...) oraz (jednak...) nabyć nieżywe, oskórowane psy...
Pobyt u chińskich gospodarzy był wyjątkowy - odpoczywaliśmy, rozmawialiśmy o różnicach kulturowych, objadaliśmy się chińskimi smakołykami, oglądaliśmy filmy, spacerowaliśmy po pobliskich wzgórzach... I nabraliśmy sił na dalszą podróż:)
Tym razem zdecydowaliśmy się spróbować autostopu - pogoda w końcu temu sprzyjała. Dostaliśmy się na drogę wylotową z Pekinu i pełni optymizmu zaczęliśmy łapać stopa. Mieliśmy ze sobą mnóstwo kartek z napisanymi po chińsku, informacjami: kim jesteśmy, co robimy, że chcemy jechać do Xian autostopem. Dodatkowo Qien czuwał pod telefonem w razie problemów.
Mało kto się zatrzymywał. A ci co stawali, kiwali głowami i tłumaczyli nam po chińsku że tak tak albo nie nie albo tak i nie. I odjeżdżali. Mieliśmy też kartkę z wypisanymi miastami na której też było zawarte pytanie (po chińsku) "czy możesz nas zabrać do jakieś z tych miejscowości"? Odpowiedź była taka sama: tak tak tak! ale nie nie nie. Kierowano nas głównie na dworzec autobusowy, a gdy pokazywaliśmy kartkę z napisanym po chińsku :"autostop" tym gorliwiej potakiwano.
Jeden kierowca powtarzał nam na migi że tu nie droga na Xian, tylko kawałek dalej i zapakował nas do auta by nas tam podwieźć. Nie zdziwiliśmy się gdy wysadził nas na dworcu autobusowym i z triumfalnym uśmiechem oznajmił "Xian"!
Daliśmy więc spokój i kupiliśmy bilet autobusowy. Z tym też zresztą wiąże się ciekawa historia. Kupiliśmy bilety poza kasa, u tzw.: "konika", 60 juanow taniej. Do odjazdu mieliśmy jeszcze około 5 godzin ale nie przysługiwała nam dworcowa poczekalnia więc czekaliśmy w starym busie z niepełnym kompletem siedzeń.
Autobus do Xian odjeżdżał o 17.45, na kartce od "konika" widniała godzina 17.30.
O 17.50 wciąż siedzieliśmy w busie i nic się nie działo. Gdy zaczęliśmy się wiercić i denerwować w końcu busik ruszył. Pomyśleliśmy że pewnie przyjdzie nam jechać 1000 km tym rozklekotanym, zimnym busem. Ale po kilkudziesięciu metrach kierowca zatrzymał auto na poboczu. I nic, stoi. Zapłaciliśmy pieniądze, nie mamy biletów, nikt z nas nie mówi po chińsku a od nich nikt nie mówi po angielsku. I tak stoimy sobie spokojnie i czekamy.
Aż tu nagle rumor, uniesienie: wysiadać! szybko, szybko! Rzucają nam plecaki na głowy, ciągną, pchają, poganiają - przyjechał autobus i czeka na nas! ale zdążyliśmy - wepchnęli nas szybko i usadowili na miejscach (leżankach) których było dokładnie tyle ilu było nas...:)
Po tym pełnym wrażeń dniu przespaliśmy cala noc w autobusie i obudziliśmy się rano w Xian.
Tu spędziliśmy tydzień, korzystając z gościnności naszej kórniczanki Asi! Jeszcze przed naszym wyjazdem zapraszała nas gorąco do siebie. Asia uczy angielskiego w szkole w Xian. Mieliśmy nawet okazje odwiedzić jej uczniów i poprowadzić za nią lekcje! Zrobiliśmy pokaz zdjęć i poopowiadaliśmy o swojej podroży. Studenci byli bardzo zainteresowani, zadawali pytania ale też udzielali nam porad i wskazówek, jak sobie radzić w Chinach:)
To był świetny czas spędzony z naszą rodaczką na obczyźnie. Ale przyszedł czas na rozłąkę. Agnieszka z Mikołajem pojechali do Szanghaju, odwiedzić rodzinę Agu, a my z Kamilem uderzyliśmy na południe by jak najszybciej dostać się do ciepłych klimatów. Po drodze na Hainan ( tropikalna wyspa na południu Chin, do której zmierzamy) zatrzymaliśmy się na chwile w Xiangtan i Guilinie. Tu zwiedziliśmy tarasy ryżowe - widoki niesamowite! Pogoda jednak nie sprzyjała, ani zdjęcia nie wychodzą, ani spacery nie są przyjemne.
Mamy bilet na dziś do Sanya (miasto na wyspie) ale na miejscu będziemy dopiero pojutrze, mimo, ze to tylko 700 km. Mamy pociąg z przesiadką, ale przesiadka trwa 15 godzin:)
Właśnie piszę z hostelowego komputera, a deszcz wali w dach i okna jak oszalały. Pada dziś cały dzien. To nasz pierwszy deszczowy dzień w Chinach. Nawet ciężko dziś o wózki z jedzeniem na ulicach, sprzedawcy chyba się zbuntowali i zostali w domach. Ze zwiedzania tez  nici- podczas spaceru mokrymi ulicami odkryłam dziurę w bucie:( (w jedynej parze butów;))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wstaw komentarz