Po
leniwie spędzonym czasie na wybrzeżu,
wracamy do zwiedzania. Docieramy do Siem Reap,
czyli miasteczka wypadowego dla wszystkich turystów do słynnego
Angkoru. Pełni sił ruszamy rowerami do tego chwalonego przez
wszystkich kompleksu miejskiego. Angkor jest jednym z finalistów do
stworzonej nowej listy cudów świata,
jednak nie znalazł się w grupie 7 najważniejszych. Nie zmienia to
faktu,
iż jest wpisany na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. We
współczesnym języku khmerskim jego nazwa oznacza „święte
miasto”. Angkor uznany jest za największe miasto na świecie w
okresie sprzed rewolucji przemysłowej. Trzeba przyznać,
że cały jego teren jest ogromny. Zaliczając wszystkie zbiorniki
wodne,
tereny leśne,
zespoły świątynne,
współczesny park archeologiczny,
miasta obszar ten obejmuje ponad 400
km2. Jak widać mieliśmy co robić na tych rowerach. Obawiałyśmy
się trochę z Ewą,
że ze względu na swoją „niezwykłość” może być on
zatłoczony licznymi grupami turystów,
ale nie było tak źle. Udawało się nawet zrobić zdjęcia bez
drugo-planowców
;P.
Bilety były dość drogie ponieważ jednodniowa wejściówka
kosztowała nas 20$,
ale zdecydowanie było warto. Zaczęliśmy od najsłynniejszej, a
zarazem największej świątyni, mianowicie Angkor Wat. Piękna
doskonale zachowana. Idąc powolnym krokiem cieszyliśmy nasze oczy.
Ze względu na zbyt krótkie spodenki ja i Ewa,
nie zostałyśmy wpuszczone na górne piętra. Trochę przesadzili,
były one minimalnie przed kolano,
ale ze zrozumieniem poczekałyśmy na chłopaków na dole. Angkor Wat
został zbudowany jako świątynia hinduistyczna,
którą później zmieniono na buddyjską. Ostatecznie powrócono do
jej pierwotnego hinduistycznego charakteru.
Na
całym terenie znajduje się ok 36 obiektów, to też przez
9h
jeździliśmy i zwiedzaliśmy co się dało. Niektóre z nich to
jedynie ruiny, ale i tak robiły niesamowite wrażenie. Pozostało
wiele pięknych
płaskorzeźb,
posągów
i malowideł. Te dalej położone
od wejścia,
dla nas wydawały się ciekawsze. Największe zainteresowanie
wzbudziły w nas pozostałości
świątyń owinięte wielkimi korzeniami drzew. Najwięcej takowych
znajdowało się w ostatnim przez nas odwiedzonym Ta Prohm.
Jest to miejsce rozpoznawalne przez wielu z nas, dzięki nakręconemu
tu filmowi Tomb Raider. Zawiłe przejścia, drewniane mostki,
olbrzymie drzewa wyglądające jakby chciały owinąć całe budynki,
to właśnie scenografia z tego filmu.
Przez
większość czasu towarzyszyły nam dzieci, chcące sprzedać nam
pocztówki, książki i inne pamiątki. Chcąc pochwalić się
znajomością angielskiego odliczały od 1 do 10 (tyle
właśnie pocztówek
było w pakiecie). Starsze dzieci chcąc nas zaskoczyć, pytały skąd
pochodzimy i następnie szybko podawały stolicę. Naprawdę
imponujące. Szkoda tylko, że wykorzystują tą wiedzę jedynie do
sprzedaży. Po kilku godzinach decydujemy się na krótką obiadową
przerwę. Zbliżając się do knajpek, przy każdym z nas biegnie
inne dziecko, zachęcając do przyjścia do konkretnego lokalu.
Obeszliśmy wszystkie, znajdując najlepszą ofertę. Najbardziej
zawiedziona była towarzyszka Ewy, która na koniec kiwając
niechętnie głową powiedziała.. „oj lejdii”. Tak miło, a
zarazem męcząco spędziliśmy ten długi dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wstaw komentarz