poniedziałek, 11 marca 2013

Natura nas wzywa!


Udajemy się do Guilina. W pociągu mieliśmy szczęście napotkać chińskiego studenta mówiącego po angielsku. Był z tego niesamowicie dumny i bardzo chciał wykorzystać możliwość rozmowy z obcokrajowcami. Całe 6h jazdy, zagadywał nas :) Na miejscu okazało się, że jego uniwersytet znajduje się bardzo blisko naszego hosta, więc postanowił nas odwieść. Tym razem zatrzymaliśmy się u Molin. Była to bardzo sympatyczna Chinka ucząca chińskiego w szkole dla obcokrajowców (i my dzięki temu trochę
zyskaliśmy;))
Mieszkaliśmy w bursie dla nauczycieli i studentów, trzy piętra nad szkołą. Już pierwszego wieczoru zrobiliśmy rozeznanie w mieście, słuchając historii związanych z tym miejscem. Jest tutaj ponad dwadzieścia mostów wzorowanych na innych światowych, między innymi: Tower Bridge, słynny most z San Francisco, francuski Łuk Triumfalny, Marco Polo Bridge z Summer Palace w Pekinie itp. Przechadzając się wśród jezior, ujrzeliśmy kwitnące drzewa brzoskwiń, na co z wielkim uśmiechem Molin rzekła, że jesteśmy szczęściarzami i w niedługim czasie spotkamy swoje "drugie połówki" na naszych drogach. Zatem oboje z Mikołajem bacznie ich teraz wypatrujemy ;p Kolejny dzień spędziliśmy na spacerach po tutejszych uliczkach oraz w jednym z parków gdzie można było wspiąć się na wzgórza, aby zobaczyć panoramę całego miasta. Guilin to bardzo przyjemne miasto jednakże jak dla większości turystów i dla nas był to zaledwie punkt wypadowy do okolicznych atrakcji. Następnego dnia, skoro świt ruszyliśmy podmiejskim busem do Yangdixiang skąd rozpoczęliśmy trekking do Xingpingzhen. Prowadzi tamtędy przepiękna trasa wzdłuż niezwykłej Li River i bajecznych ostańców krasowych. Jest ich tutaj ponad dwadzieścia tysięcy o różnych ciekawych nazwach jak np.: Pięć tygrysów pożerających owcę, Wspinający się żółw, Skała dziewięciu koni czy Pagórek młodego uczonego. Plan był prosty. Przedostajemy się na bambusowych tratwach na drugi brzeg gdzie trasa się rozpoczyna, tamtędy docieramy do kolejnego punktu przeprawy tratwami itd. Niestety na wstępie pokrzyżowano nam plany, ponieważ okazało się że dwa pierwsze punkty trasy są zamknięte.. Po dłuższych rozmyślaniach i negocjacjach (co nie jest tu takie proste..) znaleźliśmy ochotnika, który miał z nami popłynąć do pierwszego dostępnego miejsca. Zadowoleni siedząc na bambusowej tratwie podziwialiśmy wspaniałe widoki :) Ale po zaledwie 10min chłopak podpływa do brzegu i pokazuje, że to tu..? Co jest grane? Nie tak się umawialiśmy? Inne miejsce było wskazane na mapie. Miało to być około 8km. Nie za to płaciłam tak dużo pieniędzy.. W złości, uparcie stałam na jego tratwie i mieszanką językową dawałam mu do zrozumienia, że albo płyniemy dalej albo oddaje nam pieniądze! Nie mogąc się dogadać poprosiliśmy o pomoc młodą parę chińczyków, mówiącą po angielsku, która również podpłynęła w to miejsce aby zrobić zdjęcia. Nasz "sternik" zdecydowanie odmawiał oddania pieniędzy, a ja stanowczo nie schodziłam z jego tratwy, próbując odpalać silnik. Przechodziła koło nas grupa Chinek i zainteresowane sytuacją próbowały pomóc. One także stwierdziły, że jest to nie fair i należy nam się zwrot jakiejś części pieniędzy. Mikołaj chciał odpuścić, mówiąc że i tak przecież mieliśmy przejść tą trasę, ale ja nie dałam za wygraną. Ile razy można naciągać ludzi na pieniądze tylko ze względu na kolor skóry! Po upływie ponad 20min, zrezygnowany chłopak, przegadany przez 5 bab, oddał nam satysfakcjonującą sumę i mógł odpłynąć, a my mogliśmy rozpocząć marsz :)Jak widać można dopiąć swego!
Towarzyszy nam piękna pogoda, więc nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Po obu stronach rzeki wznoszą się ściany skalne wyżłobione milionami lat działania wody oraz fantazyjne wzgórza, pokryte soczyście zieloną roślinnością. Pomiędzy nimi rozpościerają się połacie bujnych drzew i krzewów. Nie sposób przejść tamtędy nie zatrzymując się choć na chwilę.
Docieramy do kolejnego miejsca gdzie pozostaje nam tylko przeprawa na drugą stronę rzeki. Zauważyliśmy tutejszą mieszkankę wsiadającą na swoją tratwę, więc czym prędzej wskoczyliśmy do niej prosząc o przysługę. Kobieta podpływała jedynie kawałek do znajomych, ale jeden z nich za niewielką opłatą zabrał nas na drugi brzeg ;) Szliśmy dalej odwiedzając również pobliskie wioski. Ludzie pracowali w polach, dzieci ze zwierzętami krzątały się na ulicach. Można tam było wyczuć niesamowity spokój.
Drzewa pomarańczy uginały się prawie od nadmiaru owoców. Widok zachwycający i z pewnością zapadający w pamięć :) Po kilku godzinach dotarliśmy do końcowej stacji, skąd już tylko pozostało nam złapać busa do Yangshuo. Jest to miasteczko uznane za najbardziej zachodnie w tej prowincji. Idąc ulicą spotyka się co rusz obcokrajowców i zachodnie knajpy. Jednocześnie mimo tego, że jest to tak turystyczne miejsce można wciąż zauważyć wiejskie akcenty. Nie brakuje chłopów dźwigających dwojaki z owocami, kobiet robiących pranie nad rzeką, a nawet na głównej ulicy zwanej West Street, znajduje się miejsce gdzie odprawia się obrządek pośmiertny jak za dawnych czasów. Całe rodziny ubrane w stroje wyglądające jak prześcieradła siedzą przy trumnie  z portretem osoby zmarłej i darami (my widzieliśmy akurat kurczaka pieczonego) dla duchów prosząc je o łatwiejsze przejście zmarłego na tamten świat. Siedzieli tam przez 3dni. Po przyjeździe, udaliśmy się do guesthousu wybranego z przewodnika Mikołaja. Miał być po prostu najtańszy ale dodatkowo okazał się świetny, tętniący życiem :) Guesthous Monkey Jane's prócz bardzo przyjaznej atmosfery, sympatycznych pracowników miał dość ciekawe propozycje :) Za 3h pracy za barem, dostajesz obiad wraz z drinkiem gratis, hehe :D Tym podobnych opcji było więcej ale resztę pozwolę wam poznać jak sami tam pojedziecie ;p Po kolacji udaliśmy się do naszego baru znajdującego się na dachu gdzie przesiedzieliśmy ku naszemu zdziwieniu cała noc :D Zebrała się spora grupa podróżników, a także nauczycieli angielskiego w Chinach z różnych zakątków świata i rozmowom nie było końca. W ramach przerwy można było pograć w tak zwanego beerponga :p Po wesołej i długiej nocy nie było mowy o wczesnym wstaniu ;) Stąd też nasza lekka zmiana planu, i pozostaniu tutaj dzień dłużej ;p Dobrze się złożyło, ponieważ był to ostatni dzień "Spring Festival" i wiedzieliśmy, że szykuje się festiwal lampionów :). W całym mieście rozstawili się kucharze z różnych restauracji i rozdawali wszystkim za darmo słodkie pierogi z czerwoną fasolą w środku. Mi osobiście nie smakowały.. co do Mikołaja możecie się domyślić :p Dowiedzieliśmy się później, że to jest kolejne danie przynoszące radość i szczęście dlatego też, takim akcentem zakończono festiwal. W centrum na wielkim placu wisiały setki kolorowych lampionów. Późnym wieczorem oglądaliśmy z baru na dachu przepiękny pokaz sztucznych ogni. Oboje stwierdziliśmy, ze dotychczasowe jakie widzieliśmy zupełnie się nie umywają do tych. Pokaz trwał ponad godzinę, a pomysłowość chińczyków budziła w nas respekt. Fajerwerki w kształcie serc, w kształcie uśmiechniętych buź.. tego jeszcze nie było :) Następnego dnia napawaliśmy się dalej spokojem i ciszą pobliskich wiosek, a wieczorem dotarliśmy z powrotem do Guilina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wstaw komentarz