niedziela, 10 marca 2013

Agu: Przygoda powraca!


Po miesiącu przepracowanym u "szalonego" Włocha, bo takim z pewnością można go nazwać :p wraz z Mikołajem ruszamy dalej ku przygodom! Buziaki (dla nie zorientowanych, taki przydomek ma Ewa z Kamilem) objeżdżają wyspę na rowerach. Ale zanim o tym, pragnę wspomnieć jeszcze o wizycie Asi u nas na Hainanie ;D . Świetnie było móc spotkać się jeszcze raz :) W miarę możliwości spędzaliśmy wspólnie czas, (ze względu na nasze godziny pracy), a to na plaży budując piaskowe bałwany, a to w wieczornym wydaniu na plażowych imprezach czy też podczas wspólnej wyprawy do parku z małpami (miedzy innymi) które mieliście już okazję oglądać na zdjęciach. Pozostały czas Asia razem z Mikołajem spędzali z poznanymi już przez was Evelyn i Billem (pierwsi gospodarze z CS, Ewy i Kamila na wyspie) gotując wymiennie to chińskie to polskie rarytasy :) Podczas pobytu Asi wypadł tłusty czwartek o czym my zupełnie zapomnieliśmy, ale ona nie :) Wspomniała o tym Evelyn, że mamy taką tradycje w Polsce i po jakimś czasie ta niewiarygodna Chinka zorganizowała dla nas pączki. To było niesamowite, kiedy wieczorem na plaży Mikołaj z Asia rozpakowali paczkę z pączkami. Były prawie takie same jak w domu ;p Piszę prawię, ponieważ mój na przykład, był w zielonej polewie i o smaku zielonej herbaty z czym w Polsce się nigdy nie spotkałam.
Uradowana słońcem i gorącem Asia, powróciła do Xi'an gdzie niestety przywitał ją śnieg..
 Zaledwie po tygodniu i my wyruszamy! Korzystając z propozycji Evelyn i Billa zabieramy się z nimi autem do domu rodzinnego Billa. Chiński nowy rok wciąż trwa więc jak tutejsza tradycja nakazuje należy ten czas spędzić z rodziną. Po drodze ostrzegano nas, że to jest już countryside, i że to jest dość małe miasteczko i możemy jako biali wzbudzać spore zainteresowanie. Co do zainteresowania to i owszem wzrok większości osób był skierowany na nas ALE żeby to miasto nazwać miasteczkiem to pomyłka :D Wielkością przypominało Poznań.. hehe wtedy właśnie zdaliśmy sobie sprawę, że nasze skale i chińskie są zupełnie nie adekwatne :D Spotkaliśmy się z resztą rodziny, która już nas oczekiwała. Zaledwie 30 osób..:D. Trzy wielkie, okrągłe stoły tylko najbliższej rodziny (jak się później okazało tylko od strony mamy..) Po raz kolejny stoły przepełnione jedzeniem prawie się uginają :) Mamy okazję znów popróbować nowości. Tym razem były to: meduzy, kraby, gołębie, ślimaki, kałamarnice, coś zwane sercem morza, makaron z ziemniaków na słodko, galaretki z krwi kaczki oraz pyzy z preparowanym ryżem na słodko.  Muszę przyznać, że o dziwo większość tych smakołyków mi odpowiadała. Mikołajowi jak zawsze wszystko smakowało. Dowiedzieliśmy się, że jedzenia podczas "Spring Festival" (tak nazywają oni rozpoczęcie chińskiego nowego roku) ma specjalne znaczenie. Każda potrawa ma przynieść szczęście i pomyślność w jakiejś dziedzinie. Bardzo ważna jest ryba i makaron z krewetkami, które mają spowodować rozkwit twojego biznesu oraz drzewka mandarynek, które również przynoszą szczęście więc można je spotkać wszędzie :) Ważne znaczenie ma również wznoszenie toastów.  Zwyczaj mówi, że młode osoby powinny podchodzić do każdego starszego po kolei. Z miłą chęcią przyłączyliśmy się zatem z Mikołajem do "młodzieży" i maszerowaliśmy pomiędzy stołami, życząc wszystkim szczęśliwego nowego roku! :D Dla młodych ludzi jest to bardzo dobry okres na odłożenie co nieco gotówki gdyż dostają oni w formie prezentów małe czerwone kopertki z jakąś gotówką. Ciekawe jest to, że mimo tego, iż Evelyn i Bill są młodsi od nas (22 i 26 lat bodajże ;p) fakt, że są po ślubie oznacza, że są już dorośli i oni także prezentują młodszym członkom rodziny "prezenciki" (nawet jeśli są w tym samym wieku lecz nie mają ślubu).. W miłym, rodzinnym gronie spędziliśmy dwa dni, i nadszedł czas jechać dalej. Kierunek wciąż mamy ten sam, a więc jedziemy dalej wspólnie. Trafiamy do domu rodzinnego Billa ojca. W końcu mamy okazję na serio oglądać chińską wioskę ;) Wielkie pola, stawy, krowy, kury, kilka domów na krzyż :) To czego chcieliśmy :) W domu przyjmuje nas dziadek Billa wraz z trzema braćmi ojca Billa. Ponownie podczas kolacji jest około 30 osób :) Po leniwym popołudniu na wsi, przyszło podziękować za gościnę i ruszyć na pociąg :) Kierunek Nanning. Tutaj tylko w skrócie ,gdyż porównując kolejne miejsca tu za dużo się nie działo. Pierwszy raz trafiliśmy do tak młodej CS-erki. Nasza gospodyni Charlene miała 21 lat. Nanning muszę uznać ża najmniej ciekawe miasto. Nie było tam za dużo do zwiedzania. Nocne markety z jedzeniem był warte odwiedzenia. Wraz ze znajomymi Charlene z liceum poszliśmy na jeden z nich. Następnego dnia ta sama ekipa, troszkę powiększona, umówiona była na grę w siatkówkę (coś pokroju siatkówki..
plastikową dziecięcą piłka i bez zasad ;p) zaproponowali nam żebyśmy się przyłączyli. Poszliśmy zatem, i trzeba przyznać, że całkiem dobrze się bawiliśmy. W dalszej kolejności zaplanowana była wizyta u jednego ze znajomych w domu. Po dotarciu na miejsce, okazało się, że głównym celem było pograć w PlayStation3.. nie jestem fanką gier komputerowych ale skoro inni mają fun, no to ok :) Pod wieczór usiedliśmy przy wielkim stole i kosztowaliśmy wspólnie hot-pot'a. Dzień nie byłby najgorszy gdyby nie fakt, że praktycznie nikt z grona nastolatków nie mówił po angielsku, tudzież nie miał ochoty mówić, więc był to dość milczący dzień. Kolejnego dnia poszliśmy razem z Charlene do miejskiego parku, który trzeba przyznać jest najciekawszą i najładniejszą rzeczą w tym mieście. Przez tutejszą pogodę dopadło nas również przeziębienie, ale nic jedziemy dalej! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wstaw komentarz