czwartek, 25 października 2012


Pobyt u naszych gospodarzy w Moskwie dobiega końca, a my jeszcze nic o tym nie napisaliśmy. Śpieszymy zatem z nadrabianiem zaległości

W umówionym miejscu o umówionym czasie spotkaliśmy się z Andreem. Zabrał nas swoją japońską furą do domu na przedmieściach. Chociaż jak to sam powiedział od zeszłego roku jego okolica należy już do „centrum Moskwy” ( od Placu Czerwonego dzieli ją zaledwie 40 km.;)))
Mieszkańcy domu i zarazem nasi gospodarze (oboje o tym samym imieniu - Andrey) przywitali nas ciepło, nakarmili pysznym, sybirskim barszczem i zorganizowali „wieczorek zapoznawczy”;) Po kilku szklankach pszenicznego piwa odkryliśmy, że nasze języki jednak są bardzo podobne – należy jedynie unikać wymawiania polskich głosek (ł, ń, ę, ą, ó, itp…)

Jeden Andrey jest fotografem, drugi Andrey zajmuje się obrabianiem zdjęć. Oboje przybyli do Moskwy z Syberii, mają długie włosy, dużo podróżują, pracują kiedy chcą, są niesamowicie wyluzowani i pozytywni. Andrey B. pasjonuje się łucznictwem – ma profesjonalny sprzęt i dał nam się pobawić w Robin Hood’ów. Trzeba przyznać, że szło nam całkiem nieźle, mimo paru strzał wbitych w dywan rozwieszony za tarczą...



Do centrum Moskwy wybraliśmy się dopiero na trzeci dzień pobytu. Pierwsze dni poświęciliśmy na regenerację, pielęgnację i pranie. W sprinterskim tempie zaliczyliśmy Plac Czerwony i spacer po ulicach stolicy.
Kto był w Moskwie wie jaka jest. Kto nie był w Moskwie może zobaczyć zdjęcia w internecie. Komu się podoba Moskwa temu się podoba. Kto się Moskwą nie zachwycił może przybić nam piątkę;) Chcieliśmy zobaczyć Moskwę i to zrobiliśmy. Na takim komentarzu poprzestaniemy.

Jutro już wsiadamy do kolei transsyberyjskiej więc następny post pojawi się dopiero za parę dni!

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wstaw komentarz